2 lutego 2011

Bora Bora - Polinezja Francuska

Na środku Oceanu Spokojnego leży wyspa jak ze snu. Piasek jest tu najbielszy na świecie, palmy zielone jak nigdzie indziej, a woda mieni się wszystkimi odcieniami błękitu.
Bora - Bora to najpiękniejsze miejsce pod słońcem. Od błękitnego nieba odcinały się czarne skały. Ich podnóże otulała "pierzynka" tropikalnej zieleni, naznaczona pióropuszami palm.

Pasek piasku dzielił ją od laguny, obramionej łańcuchem motu, czyli koralowych wysepek. Za nimi połyskiwała tafla oceanu. Szlaki wodne w lagunie przypominają autostrady wyznaczone bojami i flagami.

Woda nieustannie zmienia kolor. Z wody wyrastają drewniane domki na palach, najdroższe hotele na Bora - Bora.

Jedna z maleńkich wysepek nazywa się Mai Moana. Życiorys jej właściciela Stana Wiśniewskiego mógłby stać się kanwą powieści. Urodził się w Polsce, studiował w Sorbonie, a osiedlił się w Maroku. Potem z rodziną żeglował po oceanach. Ich jacht zepsuł się na Bora- Bora.
Postanowił zrealizować swoje marzenie i kupił własną wyspę. Jego królestwo ma 6,5 tys. metrów kwadratowych. Czasem w bungalowach na brzegu goszczą turyści. Na wyspie można zachwycać się pięknem roślinności, dzikimi hibiskusami, które w ciągu doby zmieniają kolor od jadowicie żółtego po purpurowy.

Można również zwiedzić bunkry wzniesione przez żołnierzy podczas II wojny światowej. Bora- Bora miało stać się bastionem w walce z Japończykami. To właśnie stacjonujący tu żołnierze rozsławili rajskie życie Bora- Bora.

Niektórzy mieszkańcy martwią się, że dalszy rozwój zniszczy ich raj, niektórzy uważają, że już się to stało. Wyspa się zmieniła, podobnie jak tutejsza turystyczna infrastruktura. Nowe i stare hotele starają się pokonać konkurencję oferując najwyższą jakość usług. Jednak luksus kosztuje. St. Regis proponuje gościom wielkie rezydencje z basenami wychodzącymi na lagunę w cenie od 5 do 15 tysięcy dolarów za noc.

W nowym ośrodku Inter Continental ceny zaczynają się powyżej tysiąca. Można tu wziąć ślub "chodząc po wodzie" w kaplicy zawieszonej nad laguną, patrząc na krążące pod szklaną podłogą papugoryby i diabły morskie. Tutejszy ośrodek thalasoterapii chwali się "jedną z najczystszych wód na Ziemi", pompowaną z głębokości kilometra pod powierzchnią morza. Ceny są równie zawrotne, jak poziom luksusu.

Bora - Bora oferuje bardziej wyszukane i egzotyczne przeżycia od Hawajów, dlatego warto zobaczyć i zakochać się w tym urokliwym zakątku.

La Paz - Boliwia

Nazwa La Paz ta wzięła się stąd, że było to miejsce wydobycia złota. 20 listopada 1548 roku, po zakończeniu wojny domowej, hiszpański kapitan Alonso de Mendoza ufundował miasto de Nuestra SeĽora de La Paz, które miało się stać nieśmiertelnym symbolem zakończenia walk i zjednoczenia.
Na jego strażnika wyznaczono ośnieżony wulkan Illimani (6403 metry n.p.m.).

W 1825 roku na cześć zwycięstwa Peruwiańczyków i Boliwijczyków nad Hiszpanami w bitwie pod Ayacucho, która ostatecznie przesądziła o niepodległości krajów Ameryki Południowej, miasto zmieniło nazwę na La Paz de Ayacucho. Do dzisiaj oficjalnie nosi dwie nazwy - to właśnie oraz pierwotne, indiańskie Chuquiago.
Jak dotrzeć do La Paz ? La Paz to najwyżej położona stolica świata. Jej rozległe terytorium rozciąga się na wysokości od 3200 do 4200 metrów. Chociaż istnieje tutaj straż pożarna, nie ma zbyt wiele do roboty, bowiem powietrze jest tak rozrzedzone, że trudno nawet zapalić zapałkę. Przybyszów z nizin często dopada choroba wysokościowa, objawiająca się między innymi bólami głowy i krwotokami z nosa. Każde podejście pod górę może być dla początkujących przeprawą przez mękę.
Oprócz problemów spowodowanych wysokością może dokuczać zimno, andyjski klimat nie należy bowiem do najcieplejszych. Jest pora letnia i ta chłodniejsza, ale średnia roczna temperatura wynosi tylko 14 stopni Celsjusza, a od listopada do marca padają deszcze. Nie powinno to jednak odstraszać turystów. Na licznych bazarach można się bez problemu zaopatrzyć w ciepły sweter, szalik i czapkę z alpaki.
Wycieczka do Boliwii Większość mieszkańców Boliwii to Indianie. Zawsze znajdowali się oni w gorszej sytuacji ekonomiczno-społecznej niż biali i Latynosi. Kiedy powstawało La Paz, od razu wytworzył się podział - Indianie mieli zamieszkiwać tereny po prawej stronie rzeki, biali zaś po lewej.
W 1780 roku, po wybuchu powstania ludów Keczua i Ajmara, wybudowano nawet mur, by odgrodzić od zdesperowanych Indian pozostałych, przestraszonych mieszkańców Miasta Pokoju. Dzisiaj muru już nie ma, ale silny podział nadal istnieje. Odwrotnie niż gdzie indziej - w La Paz ci, którzy znajdują się na szczycie społecznej piramidy, mieszkają najniżej.

Domostwa indiańskiej biedoty wznoszą się często na szczytach pagórków i wzgórz. Obszar między 4200 i 3600 metrów zamieszkują społeczne niziny, składające się prawie w stu procentach z Keczua i Ajmara.

Na wysokości 3600 metrów, wokół administracyjnego i handlowego centrum, mieszka klasa średnia. Poniżej 3500 metrów rozciągają się dzielnice rezydencji jasnoskórych bogaczy.
Bieda jest niewysoka i ciemną ma twarz. Nosi długie, grube spódnice lub wytarte spodnie, bluzki i swetry w przepięknych kolorach tęczy i filcowe, okrągłe kapelusze.
Uwaga na czarne taksówki polujące na turystów O taksówkach w La Paz krążą czarne legendy. Można z nich korzystać, ale trzeba uważać, do jakiego samochodu się wsiada. Ważne, by było to teletaxi. Taxi bez numeru telefonu to często zwykła pułapka. Szczególnie łatwo w nią wpaść, jeśli podróżuje się samemu. Kierowca po pewnym czasie jazdy zatrzymuje samochód i dosiada się kolejny pasażer - "turysta". Po chwili zatrzymuje ich "policja", znajdując u tego ostatniego narkotyki. Tutaj wersje dalszego rozwoju wypadków bywają różne.

Mimo że opowieści te brzmią strasznie, nie wolno popadać w paranoję. Przy zachowaniu pewnych środków ostrożności nic złego stać się nie powinno.
Aby uniknąć przemieszczania się taksówkami, na zwiedzenie centrum La Paz najlepiej poświęcić cały dzień. Starczy to, aby przespacerować się od Plaza de Murillo aż do Plaza del Estudiante, zwiedzając okoliczne uliczki, kościoły i niektóre muzea. Plaza de Murillo to główny plac w mieście, przy którym znajdują się ładna neoklasycystyczna katedra, pałac prezydencki oraz siedziba parlamentu.

Od niej Calle Comercio, pełną banków, drogich sklepów i ulicznych handlarzy wszystkim, dojdziemy do kolejnego skweru. Stamtąd już tylko krok dzieli nas od gwarnego placyku Alfonsa de Mendozy, gdzie można w dużej, pełnej Boliwijczyków stołówce zjeść tani obiad oraz od placu San Francisco, gdzie z kolei warto nakarmić duszę, zaglądając do potężnej świątyni.

Place w centrum La Paz pełne są ludzi i gołębi. Gołębie rzucają się z dziobami na walające się na ziemi okruchy, a żebracy, ze swoimi błagalnymi spojrzeniami, na przechodniów. Obok pokrzykują sprzedawcy codziennej prasy, taniego jedzenia i papierosów. Rozchodzi się hałas toczących się ulicami samochodów i wydzierających wniebogłosy autobusowych naganiaczy.

Przed klasztorem San Francisco odbywają się czasem przedstawienia. Widownia teatrzyków ulicznych jest imponująca i w przeciwieństwie do często sztywnej i napuszonej publiki prawdziwych teatrów czy oper żywo reaguje na grę aktorów, a niejednokrotnie sama jest przez nich wciągana do udziału w spektaklu.

Odchodząca od placu San Francisco Avenida Mariscal Santa Cruz jest szeroka i reprezentacyjna. Znajdują się przy niej wysokie, nowoczesne budynki, często siedziby firm. Aleja ta prowadzi do placyku Studenta, skąd warto wybrać się do muzeum słynnej boliwijskiej rzeźbiarki Mariny NuĽez del Prado lub do Narodowego Muzeum Archeologii, prezentującego dorobek pradawnej kultury Tiahuanaco.

W centrum La Paz znajduje się wyjątkowe miejsce dla boliwijskich przestępców - carcel San Pedro. Funkcjonuje on niczym małe miasto. Podobno nie ma tam strażników, a więźniowie rządzą się własnymi prawami. Mogą mieszkać razem ze swoimi żonami i zwierzętami. Istnieje cała sieć barów i restauracji. Każdy żyje na takim poziomie, na jaki sobie zasłużył bądź zapracował. Może żyć w nędzy, ale może również dochrapać się niezłej rezydencji. Ile w tym w wszystkim prawdy, do końca nie wiadomo, bo od pewnego czasu władze San Pedro zabroniły tam wstępu turystom.
Na handlowej mapie stolicy znajdują się także już mniej ciekawe, ale równie olbrzymie Mercado Negro i Mercado Yamacho, swym wyglądem bardziej przypominające nasz sławny Stadion X-lecia w Warszawie. Jedno jest pewne: nie należy odkładać zakupów na później i na inne miejsca w Boliwii, bo taniej niż w La Paz już nigdzie nie będzie, a różnorodnością oferowanych produktów stołeczne bazary wygrywają z każdym konkurentem.
wycieczki po okolicy Grzechem byłoby, odwiedzając stolicę, nie zapuścić się poza jej granice, aby odkryć to, co skrywają otaczające ją wzgórza. Do największych atrakcji należą Księżycowa Dolina i rowerowy rajd po najniebezpieczniejszej trasie świata - "wężu" wijącym się nad przepaścią.

Warto spędzić w La Paz i okolicach co najmniej tydzień. Odnajdziemy tu magię i egzotykę, a jednocześnie nie będziemy się czuli jak w turystycznym rezerwacie, w jaki zamieniło się wiele miejsc cieszących się popularnością wśród podróżników. W La Paz życie toczy się swoim własnym rytmem, a turysta jest tylko skromnym do niego dodatkiem.

Słowenia - góry, morze, jaskinie

Jeśli wybierasz się do Słowenii i spodziewasz się typowego kraju ex-jugo, w którym na każdym kroku słychać fujarki i bałkańskie pieśni, a po ulicach chodzą kozy, mężczyźni w titówkach i śniade dziewczyny w kolorowych kieckach, muszę Cię rozczarować...
Słowenia w niczym nie przypomina pozostałych krajów byłej Jugosławii, od której zresztą oddzieliła się najwcześniej. Bliskość Austrii i silne historyczne związki z Habsburgami zrobiły tutaj swoje. Słowenia jest na wskroś europejskim krajem: czystym, bogatym i nowoczesnym. Oprócz Ljubljany, która jest rzeczywiście wyjątkowa, i miejscowości nadmorskich, wszystkie ośrodki, jak Maribor czy Celje, przypominają bardziej prowincjonalne miasteczka niemieckie albo austriackie: schludne, przystrzyżone, o podobnej, monotonnej architekturze, ukwiecone i pustawe.

Słowenia jest malutka i przytulna. Klimat intymności i lokalności panuje nawet w największym stołecznym mieście - Ljubljanie. Niewielki obszar jest ogromną zaletą tego kraju, który w pigułce ma wszystko, co kochają turyści: Morze Adriatyckie (tylko krótki niespełna 50-kilometrowy odcinek), góry (wspaniałe Alpy z najwyższym szczytem w kraju - Triglavem), miasta (niezrównana, magiczna Ljubljana). Z tego faktu Słoweńcy są niezmiernie dumni, co odzwierciedla herb na fladze narodowej:)

1. Ludzie:
Bardzo pogodni, otwarci i pomocni. Nieważne, jak wielkiego pecha będziesz mieć - podczas podróży po Słowenii zawsze możesz liczyć na ich pomoc. Właściwie wszyscy mówią tu po angielsku, więc z komunikacją nie ma problemu. Na brak towarzystwa też nie będziesz narzekać. Słoweńcy są po prostu "social" - ekstrawertyczni i bardzo przyjaźnie nastawieni do obcokrajowców. Młodzi ludzie wolny czas spędzają zwykle w większym gronie - siedząc w kawiarniach i w parkach, albo oddając się rozwojowym i kreatywnym zajęciom jak: chodzenie po linie, jazda rowerem po górach czy urządzanie spontanicznego ulicznego performance. Słoweńcy są też bardzo praworządni i przepisowi - przejście na czerwonym świetle albo jazda bez biletu są tu wydarzeniami dużo większej wagi niż u nas.

2. Sporty:
Hiperaktywni Słoweńcy uprawiają wszystkie rodzaje sportów. Chyba każdy tutaj jest joggerem, ewentualnie gra w kosza lub tenisa, a już na pewno uprawia sztuki walki. Z racji ukształtowania terenu natomiast najpopularniejsze są tu sporty górskie: mountain biking, wspinaczka, trekking, a w zimie - narty i snowboard.

3. Trzeba odwiedzić:

Ljubljana
Jak dla mnie, największą atrakcją kraju jest sama Ljubljana - wystarczy wyjść na Prešernov Trg, by poczuć jak czas zwalnia, a powietrze wypełnia chilloutowa (i trochę artystowska) atmosfera. Posiedzenie przy jednej z kawiarni (polecam Romero, gdzie mają pyszne naleśniki z nutellą i bananami) nad piękną, romantyczną Ljubljanicą, wsłuchanie w spokojny gwar mieszanki wielu języków, zachłyśnięcie się aromatem Ljubljany i smakiem sivego pinota to przyjemności nie do przecenienia...
Ilość imprez artystycznych (jak coroczny letni Festival Ljubljana, Międzynarodowy Festiwal Teatrów Ulicznych, i najlepszy - wielki TRNFest), które się tu odbywają jest ogromna, szczególnie latem. To sprawia, że miasto tętni życiem i ma specyficzny, niepowtarzalny klimat, który tworzą ściągający tu zewsząd ludzie.

Tivoli Park
Niesamowity, rozległy park, gdzie wylegują się wszyscy mieszkańcy. Pełno tu pięknych stawów, dzieł sztuki, fontann, jest nawet biblioteka pod drzewem, kawiarnia, która istnieje od prawie 100 lat i masa innych fajnych rzeczy... Latem w Tivoli często odbywają się koncerty, a na co dzień Słoweńcy ćwiczą tu swoje zdolności w żonglowaniu, chodzeniu po linie, graniu na ufo, kręceniu hula-hopem, jeździe na rolkach, albo po prostu biegają. O popularności joggingu świadczy choćby to, że w parku porozstawiane są stacje z tablicami, przedstawiającymi kolejno opisy i zdjęcia różnych elementów rozgrzewki.

Metelkova Mesto
Trudno to miejsce opisać, zdecydowanie lepiej je odwiedzić. To coś w rodzaju squotu - położona niedaleko dworca, opuszczona dzielnica starych piętrowych kamienic - dziś już sypiących się i całych pokrytych grafitti - zaadaptowana przez różne sub-, off-, indie-, kontr-, czy alter- kultury. Jest tu mnóstwo unikatowych lokali z przeróżną muzyką (etno, ambient, lounge, heavy metal, reggae...), galerii sztuki, klubów-hybryd, wystaw wprost na chodniku - wszelkich offowych dziupli. Dziedziniec Metelkovej jest zawsze pełny ludzi - w różnych ciuchach, czapkach i kolorach skóry. Po prostu trzeba tu przyjść...

ULTRA
Raczej mało który Słoweniec splamiłby się wizytą w tym klubie, ale Ty możesz:) ULTRA to dyskoteka z bałkańskim popfolkiem i i ostrym balkan disco - zatłoczona i duszna - niepowtarzalna. Przychodzą tu głównie čefuri, jak pogardliwie nazywani są tutejsi Bośniacy. Wszyscy tu ubrani są na wzór celebrities: dziewczyny w miniówkach i na obcasach, obwieszone złotem, faceci w pstrokatych obcisłych koszulkach i z obowiązkowymi kolczykami w uszach. W rytm techno tańczą swój tradycyjny taniec - kolo. Czy widziałeś, żeby w Polsce ktoś tańczył kujawiaka na dyskotece? No właśnie. Ani w Polsce ani nigdzie w Słowenii nie zobaczysz tak wspaniale bawiących się ludzi...
Zamek Lublański
Zamek jak zamek, ale rozciąga się z niego niesamowity widok na całą Ljubljanę. W środku jest superdroga, snobistyczna restauracja. A w lecie jest tu kino pod gołym niebem:)
Portoroz i Piran Dwie nadmorskie miejscowości, położone tuż obok siebie (z jednej do drugiej można dojść pieszo). Jedynym ich mankamentem jest brak piaszczystych plaż - weź to pod uwagę zanim zdecydujesz się spać "na plaży", jak robi wielu turystów - będzie trochę niewygodnie i dość trudno znaleźć miejsce, w którym nie zobaczy i nie obudzi Cię natrętna policja, ale można...
Piran wygląda jak włoskie miasto z renesansu - jest przepiękny, ale też dość zatłoczony, niemniej jego wąskie uliczki i romantyczne zaułki warte są zobaczenia, a widok na Adriatyk z murów zamku na wzgórzu - bezcenny...
Portoroz można porównać z Beverly Hills albo Cannes - opływający w bogactwo kurort z pięciogwiazdkowymi hotelami, wypasionymi restauracjami i mnóstwem imprez nad brzegiem morza...
Choć żadne z miasteczek nie ma prawdziwej plaży, a jedynie trawniki i betonowe pomosty ze schodkami, oba zasługują, by je odwiedzić. Tym bardziej, że nieważne, w której części kraju jesteś, zawsze masz blisko (podróż najpowolniejszym pociągiem z północy kraju trwa 3,5 godziny, samochodem -2). A stąd masz już tylko rzut beretem do pięknego, włoskiego Triestu.
Celje Nazywane Małą Ljubljaną, miasto w rejonie Środkowego Pohorja. Nie warto tu specjalnie przyjeżdżać, ale jeśli tu trafisz, odwiedź studio fotograficzne Josipa Pelikana - słynnego słoweńskiego przedwojennego fotografa. Można tu nie tylko zwiedzać jego studio, ale też przebrać się w jedną z dostępnych w jego garderobie kreacji i zrobić sobie tradycyjne, stylizowane zdjęcie - polecam:)

4. Festiwale letnie:
* Lent Festival w Mariborze - lipiec/sierpień
* TRNFest Ljubljana 2010 - wrzesień
* Letnia noc muzyki Celje - czerwiec
* FACK Festival Celje (Festival Alternativne Celjske Kulture) - sierpień
5. Przydatne strony:
prevozi.org - o złapanie stopa w Słowenii nie jest łatwo, trzeba dużo cierpliwości, czasem stoi się nawet 2 godziny, zanim ktoś się zatrzyma (i zwykle nie jest to Słoweniec:). Na tej stronce możesz legalnie umówić się na podwiezienie za kilka euro z kimś, kto jedzie akurat tam, gdzie chcesz - bardzo przydatne i... jakie słoweńskie...
metelkova.org - oficjalna strona miasta w mieście - Metelkova.
slovenia.info/nextexit - będąc w Słowenii nie można pominąć górskich wypraw. Tu znajdziesz wszystko o szlakach turystycznych w Słowenii.
Slovenske Zeleznice - strona kolei słoweńskich.
Club ULTRA - profil klubu na Facebooku, znajdziesz na nim próbkę čefurskiej muzyki (którą gra tam DJ Tramontana).
Centrum KUD Franc Preseren - wszystko o najlepszych koncertach i festiwalach w Ljubljanie.

Ukraina - jak się przemieszczać po kraju i w miastach?

Podróżowanie po Ukrainie nie stanowi większego problemu, bowiem informacja dla podróżnych jest przygotowana w sposób czytelny, bezproblemowy, aczkolwiek wszelkie informacje podawane są w języku ukraińskim, zatem wydaje się koniecznym chociażby bierne posługiwanie się tym językiem.
Podróżowanie pociągiem na Ukrainie – jest polecane tym wszystkim, którzy chcą przemierzyć dłuższe odległości. Względnie tanie przejazdy, kilka typów wagonów (od luksów, poprzez wagony kupe i najpopularniejsze płackarty, skończywszy na wagonach zahalnych – ogólnych), konduktor w każdym wagonie, możliwość zakupienia smacznych domowych dań od starszych pań sprzedających wyroby własnej produkcji na stacjach, wszechobecnie występujące piwo to atuty tego sposobu podróżowania.
Podrózowanie pociągiem jest bezpieczne, daje możliwość w miarę komfortowego wyspania się (dostajemy czystą pościel oraz mały ręcznik), a przede wszystkim sprzyja integracji międzynarodowej.

Podróżowanie autobusem jest polecane tym, którzy muszą dotrzeć w wybrane miejsce w krótkim czasie. Polecam ten rodzaj środka komunikacji tym, którzy planują podróż na niedługim dystansie. Ukraińskie drogi z jednej strony (dziurawe i wąskie), ukraińskie autobusy z drugiej strony (małe, ciasne, często wiekowe, z kierowcami posiadającymi ułańską fantazję) to wystarczający argument na rzecz dalekobieżnych podróży pociągiem.
Proszę zwrócić uwagę, że w ukraińskich miastach może być kilka dworców autobusowych, w tym jeden główny oraz kilka odprawiających głównie autobusy czy też marszrutki podmiejskie. Niektóre z autobusów dalekobieżnych obsługują zarówno dworzec główny oraz jeden podmiejski (taka sytuacja ma miejsce np. we Lwowie i dotyczy autobusów kierujących się w stronę Lublina i Warszawy).
Cena przejazdu autobusem nie jest wygórowana, choć wyższa niż w przypadku pociągów podmiejskich - elektriczek, a przez swoja dostępność czyni komunikację autobusową podstawowym środekiem komunikacji dla mieszkańców.

Podróżowanie samolotem między miastami Ukrainy nie jest szczególnie uciążliwe, aczkolwiek na pewno dużo droższe niż w poprzednich wariantach, chociaż zabiera stosunkowo mało czasu, biorąc pod uwagę nawet konieczność dojazdu i powrotu z lotniska. Ukrainskie linie lotnicze są liniami o dość dobrej reputacji, a poziom kontroli oraz bezpieczeństwa nie odbiega od tego w Polsce.

Podróżowanie własnym samochodem wymaga odrobiny samozaparcia oraz dużej uwagi. Jak już wspomniałem wcześniej – drogi na Ukrainie nie należą do najlepszych, chociaż jest kilka najważniejszych dróg o odnowionej nawierzchni: np. droga Użhorod-Lwów-Kijów, czy w całości dwupasmowa magistrala Kijów-Odessa.

Aby bezproblemowo podróżować po ukraińskich miastach warto znać język ukraiński lub rosyjski w stopniu podstawowym. Koniecznym jednak warunkiem jest posiadanie dobrej mapy lub planu miasta i umiejętność bycia spostrzegawczym. 
Transport w miastach Ukrainy zapewniają:
1) metro (w Kijowie 3 linie, w Charkowie 3 linie, w Dniepropietrowsku 1 linia),
2) tramwaje (spotykane równie często jak w Polsce, np. we Lwowie, Odessie, Kijowie, Dniepropietrowsku, Doniecku, Charkowie, Mariupolu),
3) trolejbusy (bardzo częsty element układu komunikacyjnego, występujący prawie w każdym większym mieście),
4) autobusy miejskie (rzadziej spotykane niż w Polsce, np. we Lwowie nie występują)
oraz
5) prywatne busy kursujące ustaloną trasą, zwane marszrutkami (podstawowy środek komunikacji na Ukrainie, zarówno w miastach, jak i pomiędzy miastami a okolicznymi miejscowościami).
Jeśli zdarzy się nam podróżować w dużym mieście – korzystajmy w pierwszym rzędzie z transportu miejskiego, na który składają się zazwyczaj tramwaje, trolejbusy i autobusy. Mają one na ściance za przedziałem dla prowadzacego pojazd wywieszony schemat komunikacji miejskiej, dzięki czemu mogą Państwo szybko zorientować się w oferowanej siatce połączeń. W Kijowie, Charkowie oraz Dniepropietrowsku mozemy korzystać też z metra, aczkolwiek informacja w metrze pozostawia wiele do życzenia, począwszy od oznakowania ulicznego, skończywszy na podziemnej informacji dla podróżujących. Ogólnie rzecz biorąc informacja jest, ale dla mieszkańca stolicy Polski, przyzwyczajonego do dużych i widocznych znaków informacyjnych bywa często niewystarczająca.
Korzystając z marszrutek (czyli prywatnych busów realizujących kursy w mieście) zwrócmy uwage, czy dana marszrutka jedzie w odpowiadające nam miejsce. Nie znając dobrze danego miasta musimy zdać się albo na łut szczęścia, albo zapytać innych pasażerów o trasę przejazdu - nadmienię, ze ta zasada może być w przypadku Ukrainy niezwykle pomocna i owocna.
Przejazd komunikacją miejską w ukraińskich miastach jest dla polskiego turysty nie lada przeżyciem i to w dodatku za niewielkie pieniądze (np. we wrześniu 2009 jednorazowy przejazd tramwajem czy trolejbusem we Lwowie kosztował 1 UAH, tramwajem, autobusem czy trolejbusem w Kijowie 1,5 UAH, metro w Kijowie kosztowało 1,7 UAH niezależnie od ilości przesiadek, gdyż bramki metra są zlokalizowane przy wejściu, przejazd marszrutkami – we Lwowie 1,75 UAH, w Kijowie 2 UAH, zaś maksymalnie cena przejazdu na Ukrainie sięgać może 2,5 UAH za osobę).

Yellowstone

Co roku Park Narodowy Yellowstone, największy i najstarszy w Ameryce odwiedzają miliony turystów, napawających się cudownym górskim pejzażem i bogactwem natury, a przedewszystkim oglądających nadzwyczajne zjawiska hydrtermalne. Obszar parku obejmuje trzy stany: Wyoming, Idaho i Montana. 
ark Narodowy Yellowstone jest dziś jednym z największych obszarów chronionych w USA oraz – co nie spotykane – znajduje się na terenie trzech stanów. Chroni przy tym zasoby z trzech dziedzin: geologii, botaniki i zolowi. Poniżej dna jeziora Yellowstone ( o pow. 35 000 ha) znajduje się ogromna owalna kaldera o wymiarach 45x75 km, będąca pozostałością intensywnej aktywności sejsmicznej, jaka miała tu miejsce 1,2 mln – 600 tys. lat temu. 4000 m poniżej kaldery nadal istnieje magma o temperaturze 1000 stopni C, tworząc na powierzchni na globie skupisko form geometrycznych: ok. 10 000 – w tym kolorowe źródełka i fumarole oraz 200 – 250 czynnych gejzerów! Do najciekawszych z nich należy Old Faithful, wyrzucający średnoi co 80 min. na wysokość 30 – 55 m ok. 14 – 32 000 litrów wrzącej wody. Również gejzer Grand i Castel – w Górnym Basenie, tudzież kolorowe źródełko Morcing Glory Pool oraz Grand Pismatic i gejzer Great Fountain. Warto odwiedzić ogromne tarasy trawertnowe Mammoth Hot Springs w północnej części parku. Zupełnie innym walorem parku jest rzeka Yellowstone – jedyny odpływowy ciek z jeziora leżącego na wysokości 2357 m n.p.m. To właśnie kolor ostrych zboczy Wielkiego Kanionu dał początek nazwie Yellowstone – przyjętej dla rzeki, jeziora i parku oraz dwóch wodospadów – Górnego (niższego – 33m) oraz Dolnego (wyższego – 94m).
Ogromną atrakcję parku stanowią flora i fauna, po Wielkim Pożarze z 1988 roku nieco inaczej chronione: lasy są kontrolowane wypalane przez rangersów, a ponownie wprowadzone wilki kontrolują populację saren, jeleni i łosiów. Symbolem Yellowstone są bizony (4500 szt., niegdyś niemal doszczętnie wybite) oraz niedźwiedzie: baribale (400 szt.) i grizzly (250 szt.), wśród nich zwłaszcza dwa misie znane na całym świecie – Yogi i Bubu. 

Brazylia - Rio, Amazonka i nie tylko - wstęp

Brazylia jest największym krajem w Ameryce Południowej i zajmuje prawie połowę terytorium tego kontynentu. Jest piątym co do wielkości krajem na świecie po Kanadzie, Rosji, Chinach i USA. Graniczy z prawie wszystkimi państwami kontynentu, oprócz Ekwadoru i Chile, a jej linia brzegowa z Oceanem Atlantyckim ma 8,5 tysiąca kilometrów.
Brazylia jest największym krajem w Ameryce Południowej i zajmuje prawie połowę terytorium tego kontynentu. Jest piątym co do wielkości krajem na świecie po Kanadzie, Rosji, Chinach i USA. Graniczy z prawie wszystkimi państwami kontynentu, oprócz Ekwadoru i Chile, a jej linia brzegowa z Oceanem Atlantyckim ma 8,5 tysiąca kilometrów. Wybrzeże Brazylii to zresztą w całej swej rozciągłości synonim plaży, słońca i błękitnego nieba przez cały rok. Aż trudno wybrać jedną najpiękniejszą! Każdy jednak na pewno znalazłby coś odpowiedniego dla siebie, gdyż, jak to bywa ze wszystkim w Brazylii, plaże także są bardzo zróżnicowane-wiele z nich ma bogatą infrastrukturę, piękne luksusowe hotele i atrakcje turystyczne, inne natomiast są  praktycznie dziewicze, nietknięte ręką ludzką.
Brazylia to kraj charakteryzujący się zróżnicowaniem geograficznym, ekonomicznym i społecznym, zamieszkały przez naród mówiący językiem portugalskim, brzmiącym jednak nieco inaczej w każdym regionie kraju. Nie jest to jednak język identyczny z tym, którym posługują się Portugalczycy. Na jego rozwój miały bowiem ogromny wpływ m.in. przeróżne dialekty indiańskie czy afrykańskie i od swojej pierwotnej wersji różni się pod względem gramatycznym i leksykalnym, a także, znacznie, pod względem wymowy. Mowa Brazylijczyków jest odzwierciedleniem ich bogatej kultury, która zawiera w sobie elementy kultur wielu narodów, co z kolei jest efektem napływu ludności ze wszystkich kontynentów. Na południu Brazylii na przykład można spotkać znajomo nam brzmiące nazwiska, zjeść pierogi lub odwiedzić jedno ze stowarzyszeń polonijnych. Przybywający przez lata, głównie na początku XXw., Polacy, mieli wpływ na folklor, kuchnię i sztukę tego regionu
Brazylijczycy to naród bardzo otwarty i ekspresyjny, lubiący zabawę, taniec i nade wszystko muzykę. Luźne obyczaje sprzyjają nawiązywaniu kontaktów i zawieraniu przyjaźni, co dzięki mentalności i charakterowi narodowemu odbywa się dużo szybciej i łatwiej niż np. w Europie. Wydaje się, że Brazylijczycy nie przywiązują też wielkiej wagi do przestrzeni prywatnej-nie czują się źle w tłumie, lubią przebywać w dużych grupach ludzi i często organizują liczne przyjęcia i imprezy. Na poziomie narodowym jedną z nich, najbardziej znaną na całym świecie, jest słynny karnawał. Zawsze zaczyna się w sobotę przed Środą Popielcową i trwa nieprzerwanie cztery dni i noce. I chociaż my w Europie kojarzymy go głównie z Rio de Janeiro, tak naprawdę obejmuje on każdy zakątek Brazylii. Jest to wielkie święto w całym kraju, który na ten czas zamienia się w, jeszcze bardziej kolorowy niż zwykle, ocean tańczących i bawiących się ludzi. Główną atrakcją w tym okresie są oczywiście pełne przepychu pokazy szkół samby czyli pochody poprzebieranych tancerzy i skąpo odzianych tancerek, ale zwykłe uliczne festy też cieszą się niemałym powodzeniem. Brazylijczycy potrafią zresztą przemienić w szaleństwo tańca i muzyki niemal każdą sytuację. Wystarczy przyjrzeć się np. meczom piłki nożnej, która jest ich narodowym sportem i jest tu traktowana jak religia. Podczas każdych zawodów trybuny zapełniają się falującym, śpiewającym i grającym na różnych instrumentach tłumem często fanatycznych kibiców, a gdy gra reprezentacja, ulice pustoszeją i cały naród jednoczy się przed telewizorami aby dopingować swoich piłkarzy. Wtedy nieważne stają się wszystkie inne sprawy.
Jeśli chodzi o sport, z Brazylii wywodzi się i jest uprawiana przez wiele osób, sztuka walki zwana capoeira. Została stworzona w XVIII i XIX wieku przez brazylijskich niewolników w Brazylii. Wywodzi się z rytualnych tańców plemion afrykańskich, łącząc w sobie ich rytmy, charakterystyczne pozycje, zawiera też wiele cech kulturowych charakterystycznych dla Indian południowoamerykańskich. Nowoczesna, zmodernizowana (modernizację tą zapoczątkował Mestre Bimba oraz grupa Senzala) capoeira zawiera wiele elementów realnej walki i samoobrony, akrobatyczne ewolucje, kopnięcia oraz obalenia.
            W życiu codziennym Brazylijczyka, oprócz sportu, muzyki i tańca, dużą rolę odgrywa rodzina. Jest to naród bardzo związany ze swoimi bliskimi, lubiący spędzać czas w ich gronie. Ogromne spotkania rodzinne wcale nie należą do rzadkości i nie odbywają się wyłącznie przy okazji okrągłych urodzin seniora rodu czy ślubu kuzynki. Organizuje się je, aby razem zjeść, porozmawiać, powspominać i oczywiście napić się kawy. Brazylijczyk pije kawę przynajmniej dwa razy dziennie – na śniadanie i podwieczorek. Pyszna,  napełniająca podczas parzenia swoim aromatem cały dom, jest koniecznym elementem dnia w Brazylii....

Czarnogóra - Bałkany w pigułce

CZARNOGÓRA - dlaczego warto?
W obrębie usytuowanej na Półwyspie Bałkańskim Czarnogóry znajduje się niewielki fragment wybrzeża (w przybliżeniu 130 km w linii prostej, ale ponieważ linia brzegowa jest bardzo urozmaicona, długość wybrzeża wynosi 293 km).

Chociaż Czarnogóre przemierzyc można wzdłuż i wszerz niemalże w ciagu jednego dnia, ileż tam dziwów! Wystarczy przejechac kilkadziesiat kilometrów, by zmienic swiat: posepne szczyty i głebokie kaniony na słoneczne plae: zasypane sniegiem wioski na sródziemnomorski pejzaż, kamienne, krasowe pustynie na gaje oliwne. http://czarnogora.blogspot.com/ I tak na każdym kroku: weneckie miasta na albanskie wsie, rzymskie ruiny na tureckie twierdze, ikonostas na spiew muezina. Zapewne najpopularniejszym celem wypraw bedzie czarnogórskie wybrzeże Adriatyku z niezwykła Boka Katorska - jedynym fiordem na południu Europy - oraz samym Kotorem, miejscem swiatowego dziedzictwa UNESCO  Warto poznac również miejsca położone w głebi ladu: wyrzezbiony w skale monastyr Ostrog - swiete miejsce czarnogórskiego prawosławia, Jezioro Szkoderskie z monasterami na wyspach i jedyna w europie populacja pelikanów, kanion rzeki Tary, najgłebszy na kontynencie, czy monumentalny masyw Durmitor, rezerwat biosfery UNESCO.
Najczęściej pierwsze pytanie znajomych brzmiało: gdzie to jest? Gdy w odpowiedzi padała nazwa Jugosławii, często wyrażali obawy o bezpieczeństwo. Styczniowa podróż wzdłuż nękanych sztormami brzegów Chorwacji, zamieć śnieżna na drodze do Podgoricy - to wszystko stwarzało atmosferę wielkiej przygody. A na miejscu bajkowe krajobrazy, życzliwi ludzie i ta niepowtarzalna mieszanka kultury śródziemnomorskiej, orientalnej i słowiańskiej. Zrozumiałam, że to nie mógł być przypadek.
O wyborze tego regionu mogą zadecydować różne względy. Przede wszystkim może to być po prostu ciekawość świata, chęć poznania tego położonego poza głównymi kierunkami wakacyjnych wypraw i dzięki temu mniej uczęszczanego przez turystów kraju lub jego części, np. gór. Może to być chęć uprawiania w nowym miejscu jakiegoś sportu, chociażby raftingu, windsurfingu, narciarstwa, nurkowania bądź wędkarstwa. Wreszcie mogą to być po prostu niższe ceny lub atrakcyjna oferta organizowanego wyjazdu. Jestem przekonana, że jakikolwiek będzie powód, dla którego Szanowny Czytelniku zdecydujesz się odwiedzić Czarnogórę, bądź też po prostu poszerzyć wiedzę o niej, to szybko tak jak ja dojdziesz do przekonania, że to nie mógł być przypadek... 

Borneo - egzotyka i wciąż nie odkryte miejsca

Borneo jest miejscem doskonale znanym turystom ceniącym egzotyczny klimat Azji, poszukującym wysokiej jakości i... dysponującym nieco zasobniejszym portfelem. Egzotyczna kultura, niezliczona ilość atrakcji, a także dobrze rozwinięta infrastruktura przyciąga co roku rzesze turystów, a nurkowanie tutaj jest niezapomnianym przeżyciem.

orneo jest wielką wyspą, trzecią pod względem wielkości na świecie, leżącą w Archipelagu Malajskim, który znajduje się na granicy dwóch oceanów: Indyjskiego i Pacyfiku. Teren wyspy podzielony jest pomiędzy trzy państwa: Malezję, Indonezję oraz Brunei, którego sułtan słynie ze swego wielkiego bogactwa i jeszcze większej rozrzutności. Klimat Borneo jest typowo tropikalny, obfituje więc ona we wspaniałe lasy deszczowe, piaszczyste plaże i błękitny ocean pełen wspaniałych raf koralowych. Niestety, z racji sporej odległości od Polski, wakacje na Borneo nie należą do najtańszych. Warto jednak zapłacić wyższą cenę, gdyż niewiele jest na świecie miejsc, które oferują tak wiele różnorodnych atrakcji w jednym miejscu.
W przeciwieństwie jednak do innych turystycznych rajów jak Malediwy, z racji swej wielkości, Borneo oferuje zdecydowanie większą ilość atrakcji, niż tylko wylegiwanie się na plażach, które, choć wspaniałe, mogą się w końcu znudzić. Teren wyspy jest bardzo urozmaicony i można tam znaleźć zarówno równiny porośnięte tropikalną dżunglą, jak i strzelistymi górami typu alpejskiego, do których należy najwyższy szczyt południowo wschodniej Azji - Kinabalu, który znajduje się w parku narodowym o tej samej nazwie. Drugim górskim parkiem narodowym Borneo jest Gunung Mulu, w którym znajdziemy wspaniałe wapienne formacje skalne oraz niesamowite jaskinie, będące jednymi z najwspanialszych na świecie.
Borneo ma coś do zaoferowania również dla miłośników raftingu i kajakarstwa. Trzy tutejsze górskie rzeki Kiulu, Padas oraz Liwagu oferują bardzo zróżnicowany poziom trudności, począwszy od łatwych spływów dobrych na pierwszy raz, aż do niesamowicie trudnych kipieli, które zadowolą najbardziej doświadczonych kajakarzy górskich.
Z racji swego położenia, Borneo oferuje również doskonałe warunki do uprawiania nurkowania. Mimo dość dużej gęstości zaludnienia w tym rejonie świata, dzięki odpowiedniej ochronie tutejsze rafy koralowe są jednymi z najwspanialszych na świecie.
Jednym z miejsc nurkowych na Borneo jest Sipadan, którego nie trzeba reklamować, gdyż już dawno uznane zostało za jedno z kilku najwspanialszych miejsc nurkowych na świecie i w środowisku nurkowym jest doskonale znane. Sipadan jest niewielką wysepką, znaną z ogromnej ilości żółwi morskich, które przybywają tutaj by odbyć gody. Każde więc nurkowanie w wodach wokół Sipadan obfituje w spotkania z tymi wspaniałymi zwierzętami. Pod wyspą znajduje się też jaskinia, w której znaleźć można wiele szkieletów tych morskich gadów, które zabłądziły w jej czeluściach. Nurkowanie w niej jest obowiązkowym punktem programu dla większości przybywających tu nurków.
Jednak Sipadan to nie jedyne wspaniałe miejsce nurkowe wokół Borneo. Innymi miejscami, mniej znanymi wśród nurków, lecz w których nurkowanie również jest niesamowitym przeżyciem, są wyspy Lankayan, Layang Layang, Mantanani oraz Pulau Tiga. Nurkowanie na rafach wokół tych wysp jest niesamowitym przeżyciem a dodatkowo masz spore szanse na spotkanie rzadkiego rekina wielorybiego, a manty czy orlenie są tu częstymi gośćmi.
Jeśli interesuje Cię nurkowanie wrakowe, powinieneś udać się na wschodnie wybrzeże Borneo, gdzie znajdziesz interesujące wraki z okresu II wojny światowej. Nurkowania na nich wymagają jednak większego doświadczenia i odpowiednich certyfikatów, o które powinieneś zadbać już wcześniej.
Wszystkie te wspaniałe miejsca dostępne są dla nurków, którzy ukończyli choćby podstawowy kurs nurkowy OWD i mogą samodzielnie nurkować. Jeśli jednak nie rozpocząłeś jeszcze swej przygody z nurkowaniem, nic straconego! Możesz skorzystać z bogatej oferty licznych centrów nurkowych i ukończyć swój pierwszy kurs nurkowy na miejscu, lub też po prostu wykupić nurkowanie intro, podczas którego wszystkie konieczne czynności wykona za Ciebie wykwalifikowany instruktor nurkowania a jedyną rzeczą jaka będzie należała do Ciebie, będzie machanie płetwami i podziwianie wspaniałych podwodnych krajobrazów.
Cena kursu nurkowego na Borneo jest zbliżona do cen w innych rejonach świata i wynosi około 300 euro. Trwa on zwykle 5-6 dni a po jego zakończeniu otrzymasz międzynarodowy certyfikat, dzięki któremu będziesz mógł nurkować w dowolnym miejscu na świecie.
A wiec, jeśli właśnie snujesz plany wakacyjne na najbliższy rok, warto zastanowić się nad wyjazdem na Borneo, które oferuje tak wiele atrakcji, że z pewnością będziesz chciał tam nie raz jeszcze wracać.

Namibia - kraj ludu Himba

Namibia ma tylko 5 450 kilometrów szos asfaltowych i aż 37 000 kilometrów dróg gruntowych. Jeśli lubisz odkrycia, Namibia będzie idealnym miejscem do przeżycia przygody swojego życia.

Namibia w odróżnieniu od większości afrykańskich krajów należy do bezpiecznych i przyjaznych dla turystów miejsc. Przed wyjazdem trochę jednak się obawiałem. Co prawda zdobyłem już wiele
doświadczenia na bezdrożach pustyni Kalahari w Botswanie i w RPA, mogłem uważać się już za eksperta. Mówiąc szczerze, na myśl że muszę jechać tak daleko, przez nieznane i nieprzyjazne człowiekowi tereny z trzyosobową grupą znanych i cenionych ludzi z Polski wzbudzało we mnie niepokój ale podjąłem się tego bo lubię ryzyko. Najbardziej obawiałem się awarii samochodu, istniała też możliwość zabłądzenia. Naszym pierwszym celem podróży była wizyta w wiosce ludności Himba przy granicy z Angolą. W Windhoek z Caprivi Car Hire wypożyczyłem prawie nowego 3.5 litrowego Mitsubishi Triton. Przed wyjazdem urzędnik z wypożyczalni samochodów ostrzegł mnie: “jeśli chcesz mieć nerki w dobrym stanie, nie jedź za szybko. Na drogach spotyka się często małe uskoki, prawie nie widoczne z punktu widzenia kierowcy. O ich istnieniu dowiesz się dopiero kiedy na nie najedziesz z dużą prędkością”. Miał on dużo racji, drogi szutrowe w Namibii są bardzo dobrze utrzymane. Często spotyka się ogromne zgarniarki naprawiające drogę, pomimo tego w północnej części Namibii występuje wiele wyschniętych rzek, powracających do życia w czasie ulewnych deszczów. Powoduje to bardzo niebezpieczne przy szybkiej jeździe podmycia drogi. Na większości dróg koła samochodów wybijają niewielkie, ale bardzo regularne garby, nazwane przez Antonio Halika pralką. Przy szybkiej jeździe koła samochodu odbijają się płynnie od wierzchołków garbów, czyniąc podróż mniej uciążliwą. Do szybkiej jazdy zachęcał mnie dodatkowo fakt, że praktycznie, nie kontroluje się prędkości jazdy w Namibii na drogach gruntowych. Widocznie władze doszły do wniosku że prędkość jazdy reguluje się sama w zależności od stanu nawierzchni, ale rzadko przekroczy 100 km na godzinę. Tym bardziej że ruch jest tutaj bardzo mały, mogę śmiało powiedzieć że samochód przejeżdża tędy średnio co godzinę. Zresztą, nie chciał bym jechać za kimś z powodu unoszącej się chmury kurzu. Zastanawiałem się często jak wyglądała by taka jazda przy dużej liczbie samochodów. Wszyscy nabawili by się pewnie pylicy płuc. Najpierw jechaliśmy przez Ovamboland, gdzie przeważnie występują asfaltowe nawierzchnie. Samochód terenowy nie jest tutaj wymagany. Miasteczka i wioski są bardzo małe, rozrzucone w dużych odległościach od siebie. Większość lokalnej ludności Ovambo mieszka w chatach krytych strzechą z zagrodami dla kóz i krów wykonanymi z pni akacji wkopanych pionowo w piasek. Płaskie równiny zwane są przez tubylców oshana a wysokie, bardzo egzotycznie wyglądające palmy noszą nazwę makalani. Przy drodze można kupić rzeźbione breloczki do kluczy wykonane z owoców palm makalani. Sprzedający na poczekaniu mogą wyciąć w nich twoje imię. Doskonałą metodą poznania miejscowej kultury jest rozmowa z mieszkańcami przy butelce zimnego piwa w jednych ze sklepów cuca noszącymi nazwy takie jak “Lucky Bar”, “Back of the Moon” albo “7 to 7”. Ogromna większość spotykanych w barach osób jest komunikatywna w języku angielskim i niemieckim, mówią też w języku afrikaans i paroma lokalnymi.

Jechaliśmy dalej, na północ i później na zachód do Opuwo w Kaokoland, do krainy szczepu Himba. Większość ludzi żyje tutaj w tradycyjny sposób. Smarują swoje ciała ochrą i masłem, zakładają skórzane ubrania i mają pięknie udekorowane włosy. Najważniejszy jest fakt, że jest to ich naturalny sposób życia nie tak jak w przypadku wielu innych grup etnicznych w Afryce, zachowany tylko dla turystów. Wielu z nich cały czas prowadzi wędrowny tryb życia, przenosi się razem ze stadami krowów w poszukiwaniu wody. Jeśli jedziesz samochdem 4X4, masz dwa koła zapasowe i dużo benzyny powinieneś wybrać starą drogę wybudowaną dla armi RPA obok rzeki Kunene wzdłuż granicy Namibii z Angolą. Od Wodospadu Epupa, (miniaturowej wersji Wodospadu Wiktorii) aż do malowniczego Wodospadu Ruacana. Kunene jest najodleglejszą i najpiękniejszą rzeką w tej części Afryki. Zielona woda otacza bujnie zielone wyspy, krokodyle wylegują się leniwie w płytkiej wodzie przy piaszczystym brzegu. Zatrzymaliśmy się tutaj na dwa dni w celu bliższej obserwacji przyrody. Czasami wydaje ci się że wszystko już widziałeś i pobyt nabiera bardziej charakteru wypoczynkowego niż poznawczego. Wystarczy jednak rozejrzeć się dokładnie. Odkrywasz wtedy mnóstwo ciekawych szczegółów. Może to dziwne, ale widok popularnych afrykańskich zwierząt nie cieszy mnie aż tak bardzo jak odkrycia interesujących gatunków roślin i owadów albo minerałów. Takie rzeczy umykają uwadze przeciętnych turystów, chyba że przewodnik posiada dużą wiedzę i zwróci na to uwagę. Do dobrego poznania tych terenów wymagane jest dużo czasu, pomoc doświadczonych w danym terenie przewodników i dobre książki.

Kupiłem zrobiony ręcznie przez rzemieślników Himba nóż w skórzanej pochwie. Na stacji benzynowej obok Rucana wyjmowałem tym nożem wbite w chłodnicę nasiona traw. “Kupiłeś katana”, powiedział do mnie pracownik stacji benzynowej, widocznie trochę zdziwiony że używam lokalnie wykprodukowane narzędzie. Katana? Przecież jest to japońskie słowo określające miecz Samurajów. Słowo to zostało zapożyczone od portugalskich odkrywców przybył tutaj w XV wieku po powrocie z Jipangu (Japonii). Z Ruacana wróciłem do Windhuk na krótki odpoczynek przed wyjazdem do Parku Narodowego Etosza. Miasto liczy jakieś 250 000 tysięcy ludzi, mieszają się tutaj kultury afrykańskie z europejskimi w równych stosunkach. Sklepy z pamiątkami sprzedają wszystko, od jajek strusich przez miedziane bransotetki, kamienie szlachetne po ogromne figury żyraf. Wszystko to obok starych budynków wyglądających podobnie jak w Bavarii. Roznoszą się dźwięki muzyki Kwaito a lokalni mieszkańcy i turyści popijają kawę w kawiarenkach na chodniku.
Kelnerki, to kobiety Herero, ubrane w fałdziste suknie nakazane przez misjonarzy w XIX wieku, którzy stwierdzili że nagość nie przystoi.
Etosza jest tylko kilka godzin jazdy w kierunku północnym od Windhuk dzięki dobrze utrzymanej szosie asfaltowej. Jest to jeden z największych rezerwatów w Afryce, słynny z rozległych równin umożliwiających łatwą obserwację dzikiej zwierzyny. W czasie dwudniowego pobytu w Etoszy widziałem niezliczone ilości szpringboków, zebry, guźce, kilka słoni i parę zakochanych lwów.
Mieszkaliśmy w kempie Halali, z dobrze urządzonym miejscem do obserwacji zwierząt przy wodopoju. Na długo przed zachodem słońca zajęliśmy miejsca na ławeczkach i razem z grupą niemieckich turystów obserwowaliśmy akcję po drugiej stronie ogrodzenia. W czasie kiedy słonie zażywały kąpieli, inne zwierzęta stały w oddali i czekały cierpliwie. Pod naszymi nogami szare wiewiórki walczyły o kawałek jedzenia pozostawionego w woreczku foliowym. W czasie kolacji, do stołu podchodziły do nas bezczelne szakale. Przyzwyczajone już do obcowania z ludźmi, zbliżały się bardzo blisko do stołu, nie pomagało nawet ich straszenie. Prawdziwą ucztę w śmietnikach miały dopiero kiedy wszyscy spali. Sieć drogowa Etoszy jest bardzo prosta dlatego mogłem się tam poruszyć bez problemu z pomocą zakupionej przy wjeździe dokładnej mapy. Drogi biegną przez kolczaste krzaki i suchą i pustą sawannę obejmującą południową i wschodnią część parku. Najbardziej charakterystycznym miejscem PN Etosza jest Etosha Pan (słone jezioro). Park jest domem dla ponad 140 gatunków ssaków, 340 gatunków ptaków, 110 gatunków gadów, 16 płazów i jednego gatunku ryb. Kempingi są w odległości od siebie około 70 kilometrów, można tam kupić benzynę i podstawowe produkty żywnościowe. W sierpniu 2008 roku otworzono w Etoszy czwarty kemping nazwany Onkoshi Camp i pierwszy tego rodzaju obiekt aż od czterdziestu lat.
Wybudowany na odległym półwyspie słonego jeziora, dostarcza odmiennych przeżyć niż pozostałe miejsca. Goście muszą pozostawić samochody w Namutoni i będą przewiezieni do Onkoshi przez przewodników Namibia Wildlife Resorts.

Na południe od Windhuk rozciągają się moim zdaniem najlepsze widoki. W środku parku Namib-Naukluft jest Sossusvlei, jedno z najsłynniejszych miejsc w Namibii. Mierzące po kilkaset metrów wydmy piaskowe, jedne z najwyższych na świecie,
ciągną się wzdłuż wybrzeża. Naniesiony przez wiejący od Oceanu Atlantyckiego
wiatr, piasek mieni się wszystkimi odcieniami rdzawego koloru. Jest to niesamowita
sceneria, jakby żywcem wyjęta ze stron powieści Franka Herberta „Diuna”.
Zwiedzanie wydm najlepiej zacząć przed wschodem słońca, kiedy panuje chłód. Zdjęcia zrobione w Sossusvlei ozdabiają niejedną galerię, okładki wielu czasopism podróżniczych i kalendarze. Najbardziej interesującym miejscem jest Dead Vlei (Martwa Dolina), z jej wyschniętymi od ponad 800 lat pniami akacji erioloba. Możesz tam się dostać z pomocą lokalnego przewodnika. Jeśli cię na to stać, warto jest zafundować sobie lot balonem nad wydmami o wschodzie słońca, nigdy nie zapomnisz przeżycia jak unosisz się bezszelestnie, prawie w bezruchu i obserwujesz wyłaniające się powoli pomarańczowe Słońce. Jeśli spojrzysz w dół, zobaczysz odbicia kolorowych promieni na łukach wydm i panujący spokój. Z Sossusvlei jechaliśmy przez prywatny rezerwat Namib Rand. Pokonujesz ogromne odległości po tym nie zmienionym od milionów lat terytorium. Kiedy słońce zaczęło chować się za horyzontem dojechaliśmy do miasteczka Aus i jego trawiastych, nieskończenie długich równin. Klein-Aus Vista Lodge jest miejscem wartym polecenia ze względu na możliwość zobaczenia dzikich koni żyjących na południowym końcu Namib Naukluft. Istnieje wiele teorii co do pochodzenia tych wspaniałych zwierząt. Wielu wierzy że jest to pozostałość po stacjonującej tutaj kiedyś niemiecjiej kawalerii. Inna wersja mówi że uciekły one ze stada należącego do Barona Hansa-Hienricha von Wolf, pierwszego właściciela zamku Duwisib. Trzecia teoria głosi że przetrwały katastrofę morską i uciekły z rozbitego okrętu. Prawda pewnie leży po środku. Z czasem konie stały się dzikie i z generacji na generację ich geny ulegały zmianie, co pozwalało im przetrwać te trudne warunki. Początkowo planowano wybicie wszystkich dzikich koni że względu na zachowanie naturalnego środowiska, jednak kiedy okazało się że jes to duża atrakcja turystyczna, pozostawiono je w spokoju. Na zachód od Aus znajduje si Luderitz, prawie zapomniana niemiecka kolonialna enklawa otoczona przez pustynię i wydmy. Panuje upojna melancholia na tym wiatrzystym wybrzeżu kiedy gęsta mgła niespodziewanie przychodzi z zimnego Oceanu Atlantyckiego. Znaki drogowe ostrzegają cię że występujące tutaj burze piaskowe mogą zniszczyć lakier na twoim samochodzie. Luderitz bał miejscem osiedlenia się pierwszej niemieckiej kolonii w Namibii w roku 1883. Pierwsi Europejczycy tutaj to portugalska załoga pod dowództwem Bartholomew Diaz. Wybudowali oni kamienny krzyż w roku 1488 w celu udokumentowania swojego odkrycia. Zaraz obok Luderitz możecie zobaczyć miasto duchów – Kolmanskop. W okresie jego świetności było to miasteczko poszukiwaczy diamentów w którym woda kosztowała drożej niż szampan, a diamenty o wartości milionów PLN sprzedawane były na niewielkiej giełdzie. Miasteczko upadło tak samo szybko jak powstało, pozwalając pustyni powoli wchłonąć budynki. Wędrówka pomiędzy porzuconymi, wypełnionymi piaskiem domami to bardzo dziwne uczucie. Drzwi są szeroko otwarte i tak zablokowane przez zwały piasku, włączniki światła cały czas czekają żeby je nacisnąć i wiatr smutno wyje przez okna pozbawione szyb. Stanąłem przy oknie z widokiem na pustynię i długo myślałem o ludziach, którzy kiedyś tutaj żyli. Było w tym coś tajemniczego, coś straszącego i nadprzyrodzonego sprowadzające się do naturalnego piękna tego zakątka.

Wyspa Pag - Chorwacja

Chorwacja przyciąga turystów pogodą, szczególnie wyspy są bardzo przyjazne pod tym względem, zwykle temperatura powietrza i wody jest tam nieco wyższa, niż na lądzie. Jeżeli lubimy podczas wakacji oprócz słońca oglądać także ciekawe miejsca, warto zaplanować urlop na wyspie Pag.

Ta leżąca na północy Dalmacji wyspa sprawia dość dziwne wrażenie, gdy wjedziemy na nią po raz pierwszy. Oczywiście, z lądu przepłyniemy na Pag promem, ale z jednej strony wyspy prowadzi na nią most, co pozwala na swobodne wyjazdy na wycieczki poza wyspę. Warto od razu po minięciu mostu zatrzymać się w miejscu widokowym, by przyjrzeć się wielkim białym skałom, rozciągającym się wokół. To właśnie one sprawiają, że Pag wygląda niezwykle surowo, wyspa swoim wyglądem przypomina krajobraz księżycowy. Wszędzie wokół morza widzimy wielkie białe kamienie, które zostały przez wieki naniesione przez wiejące tutaj często wiatry bora. Jadąc dalej, ciągle widzimy morze i te białe skały, między którymi pasą się owce, taki widok towarzyszy podróżom po wyspie codziennie, niezależnie od pory dnia. Mimo takiego nietypowego dla klimatu śródziemnomorskiego krajobrazu, na wyspie jest ciepło, wiatr bora na szczęście nie wieje tak często, by zaplanowany urlop na Pagu miał się nie udać.
Wyspa nie należy do tych zielonych, jak Hvar czy półwysep Peljeszac, ale znajdziemy na niej kilka miejsc, do których na pewno warto zajrzeć, jak choćby Lun, maleńkie miasteczko na końcu wyspy. Znajdują się tam gaje oliwne, obecnie już będące jakby skansenem, z drzewami mającymi ponad sto lat. Wyglądają niezwykle w porównaniu z drzewkami, jakie można spotkać w ogrodach mieszkańców Dalmacji, są potężne, a rosnące na nich oliwki już nie są zbierane, raczej nie nadają się do wytwarzania oliwy. Za Lunem jest już tylko jedna miejscowość- Tovarnele, skąd można popłynąć na inną wyspę dalmatyńską- Rab, słynącą z miejsc przyjaznych dla naturystów.
Wyspa ma też coś dla miłośników zabytków- jej największe miasto Pag z ładną średniowieczną starówką, dużym placem z katedrą pośrodku starego miasta i skupionymi wokół kawiarenkami zapraszającymi do chwili zadumy nad filiżanką cappuccino. Ciekawie zostały zaprojektowane w średniowieczu uliczki, rozchodzące się z głównego placu, warto po nich pospacerować, zajrzeć do punktu informacji turystycznej, gdzie dostaniemy mnóstwo folderów o atrakcjach wyspy. Entuzjaści UFO mogą się wybrać w miejsce, gdzie podobno są ślady kosmitów, natomiast ci, którzy na wakacjach potrzebują innej rozrywki, na pewno znajda dla siebie miejsce na plaży Zrce w pobliżu Novalji, słynącej z dobrej zabawy.